czwartek, 13 czerwca 2013

Eyes of Tomorrow - 00 - Prolog

Pierwszym wrażeniem, jakie do niego dotarło, jeszcze nim otworzył oczy, był ból. Promieniował on regularnie z każdej części jego ciała, odbierając zdolność myślenia o czymkolwiek innym poza tym, jak trudno go znieść i że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Chciał ponownie zapaść w sen, odciąć się od cierpienia, którego źródła nie rozumiał. Było jednak za późno, sen już dobrą chwilę temu wymknął się spod jego zaciśniętych powiek, zostawiając go na pastwę bezlitosnej rzeczywistości.
Westchnąłby ciężko, jednak każdy ruch, nawet tak nieznaczny, powodował kolejną falę ogłuszającego bólu. Dlatego też jedyne, co ośmielił się zrobić, to powolne uchylenie powiek, by chociaż w niewielkim stopniu zorientować się w swojej własnej sytuacji.
Pierwszą rzeczą, a właściwie to osobą, jaką dostrzegł, była młoda dziewczyna leżąca obok niego. Nie widział jej całej, jedynie twarz, do połowy zakrytą przez włosy tak brudne i posklejane, że praktycznie niemożliwym było określenie teraz ich naturalnego koloru. Jej usta zaciśnięte były w cienką kreskę, a spod zamkniętych powiek wąską, ale nieprzerwaną strużką spływały łzy, delikatnie obmywając jej policzki z prawie już zaschniętej krwi. Wiedział, że i ona jest już przytomna, jednak również że cierpi chyba nawet bardziej niż on w tej chwili, zbyt bardzo, by odważyć się choć otworzyć oczy.
Kim była? Co się jej stało? Co jemu się stało? Dlaczego tu leżą, brudni i zakrwawieni?
Próbował dotrzeć do swoich wspomnień i odnaleźć odpowiedź na chociaż jedno z tych pytań, jednak za każdym razem, gdy próbował, natykał się na ścianę nieprzeniknionej ciemności, której nie umiał przekroczyć bez względu na to, jak bardzo się starał.
- Shit – szepnął zirytowany, nastawiając się na kolejną falę bólu, która jednak nie nadeszła. Albo raczej nie większa niż te, które znosił do tej pory.
Jego własny głos zabrzmiał obco, od dawna nieużywany, właściwie dziwne było samo to, że w ogóle udało mi się wydać z siebie jakiś dźwięk.
I że ona go usłyszała. Otworzyła oczy. A właściwie tylko nieznacznie uchyliła powieki, lecz tyle wystarczyło, by ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Jej zaciśnięte usta przez krótki moment wygięły się w coś jakby na kształt słabego uśmiechu.
- Kai… - usłyszał jej cichy głos, bardzo znajomy, jakby znał go od zawsze, bardzo słaby, jakby za chwilę mógł na zawsze zgasnąć. – Cieszę się, że żyjesz…
Po tym wyznaniu, dziewczyna nie powiedziała już niż więcej, jej uchylone powieki znów się zamknęły. Po chwili oddech się wyrównał. Zasnęła… Uciekła od bólu, uciekła w sen… Ale żyła, jeszcze żyła…
A jego zadanie polegało na tym, by ją przy tym życiu utrzymać.
Nie wiedział, kim była. Choć jej głos brzmiał znajomo, nie łączył się z żadnym imieniem. Choć wydawało mu się, że zna ją od zawsze, nie potrafił przywołać żadnego ich wspólnego wspomnienia. Zresztą w ogóle nic nie pamiętał, nawet własnego imienia. Ale ona najwyraźniej go pamiętała, to słowo, „Kai”, zabrzmiało, jakby nazywała go po imieniu. Wiedział, że nawet jeśli on miałby zginąć jeszcze dzisiaj, to ona musi żyć. By zachować pamięć o nich obojgu…
Poruszył się nieznacznie. Zdrętwiałe ciało odmawiało posłuszeństwa, jednak po kilku, a może kilkudziesięciu minutach wytężonego wysiłku w końcu udało mu się podnieść do pozycji półsiedzącej i rozejrzeć dookoła.
Okolica była mu kompletnie obca. Trochę trawy, trochę drzew, niedaleko jakaś droga rozwidlająca się w dwóch kierunkach, drogowskaz na skrzyżowaniu. Wszystko skąpane w szarej barwie godziny, w której noc już się kończy, ale dzień jeszcze nie zaczyna.
Prócz tego jednego znaku, w zasięgu wzroku nie było żadnych punktów charakterystycznych. Nie miał pojęcia, w którą stronę i jak daleko musiałby iść, by odnaleźć jakichś ludzi i poprosić ich o pomoc. Ten znak był jego jedyną wskazówką, więc za swój pierwszy cel obrał sobie dotarcie właśnie do niego, nie był w końcu aż tak daleko.
Spróbował wstać, jednak poranione i zdrętwiałe nogi załamały się pod ciężarem jego ciała. Próbował jakoś ruszyć do przodu jeszcze kilka razy, jednak nigdy nie udało mu się zajść wystarczająco daleko, by móc to uznać za choćby mały sukces. Odległość między nim a znakiem zdawała się w ogóle nie zmniejszać, a sił, których od samego początku miał bardzo mało, z każdą chwilą ubywało.
Jeszcze tylko trochę…
Jeszcze jeden niepewny krok… Jeszcze jeden bolesny upadek… Jeszcze jedna próba…
Tym razem nie dał rady się podnieść, zamknął oczy tylko na chwilę, by odpocząć, tylko chwilę.

Chwila trwała ponad tydzień.