Następnego
dnia rano budziki członków Serpenti były nastawione kolejno: Hyunsoo na 5:40, Shihyuna
na 5:50 i Yoonsuka na 6:00. Nie wiadomo więc, o której musiały zadzwonić
telefony bliźniaków, bo nim zdążył się obudzić którykolwiek z pozostałych
członków, oni byli już na nogach. A zanim którakolwiek komórka zdążyła zagrać
swoją poranną melodię, starsi panowie również już nie spali. Ponieważ maknae zwyczajnie nie pozwolili im spać.
Dokładnie
o 5:15 do pokoju, w którym mieszkali Hyunsoo i Yoonsuk, z radosną piosenką na
ustach wpadł K, który najpierw wskoczył na łóżko starszego z chłopaków, a później
z niego przeskoczył na drugie łóżko, prawie przy tym zdeptując smacznie
śpiącego blondyna. Cały czas śpiewając/krzycząc coś o tym, że słonko już
wstało, piękny mamy dzionek i że na stole w salonie czeka na nich śniadanie i
gorąca kawka.
- Jest
5:17, idioto, pogrzało cię? – jęknął Kim, który obudził się od razu, kiedy
tylko coś ciężkiego zwaliło mu się na łóżko. W pierwszej chwili zerwał się, nie
wiedząc, co się dzieje, ale po zerknięciu na zegarek z powrotem przykrył się
kołdrą.
- Hey,
hyung, wstawaj… - K tym razem delikatnie potrząsnął kolegą, który tylko jeszcze
mocniej nakrył się kołdrą. – Hyunsoo-hyung, kawa ci wystygnie, jak zaraz nie
wstaniesz, hyung~~~ - z każdym kolejnym słowem maknae potrząsał nim coraz
mocniej, a jego ton z pieszczotliwego zmieniał się na coraz bardziej płaczliwy.
W końcu Kim
nie mógł już tego słuchać.
- Dobra,
wstaję – jęknął, odkrywając się i siadając na brzegu łóżka. – Ale lepiej, żeby
ta kawa tam naprawdę była – dodał, patrząc na bliźniaka groźnie, na co ten
tylko uśmiechnął się promiennie i jeszcze raz z impetem skoczył na łóżko
Yoonsuka, który za pierwszym razem w ogóle nie zareagował.
-
Yoonsuk-sshi, Yoonsuk-ah, Yoonsuk-hyung, Yoonsuk… - szeptał mu do ucha czule,
cały czas lekko nim potrząsając. – Wake up, baby, wake up~~
- „Baby”?
– prychnął Hyunsoo, jeszcze nie do końca przytomnie szukając swoich ubrań na
dziś. – Może od razu zróbcie sobie razem zdjęcie w tym łóżku i wstaw je na
twittera? - zażartował, ale już po
chwili tego pożałował, po minie K’a widząc, że temu naprawdę spodobał się ten pomysł.
- Jesteś
genialny, hyung! – wykrzyknął uradowany maknae i zaczął szukać po kieszeniach
swojej komórki.
- Fajnie
– mruknął tylko Kim, kręcąc głową z niedowierzaniem, a po chwili wyszedł z
pokoju, bo jak kiedy indziej chętnie obejrzałby to przedstawienie, tak o tej
porze zwyczajnie nie miał nastroju.
Miał
zamiar iść najpierw do łazienki, ogarnąć się trochę, ale po chwili stwierdził,
że najpierw sprawdzi, czy ta kawa na stole to prawda a nie bajka zmyślona, żeby
wyciągnąć go z łóżka. Na szczęście
okazało się, że K nie blefował i w salonie powitał go zapach mocnej czarnej
kawy, takiej, jaką lubił najbardziej. A oprócz tego widok kompletnego
śniadania, którego przygotowanie musiało bliźniakom zająć przynajmniej godzinę.
A na kanapie uśmiechniętego J’a i lidera
wprawdzie ogarniętego, ale nie wyglądającego na specjalnie zachwyconego pobudką
o tej godzinie.
- Dobry
– przywitał się Hyunsoo, zajmując miejsce przy stole.
- Ta,
cześć – mruknął Shihyun półprzytomnie.
- Good
morning!! – uśmiechnął się wesoło J. –
Jak się spało? Częstuj się – dodał, podsuwając mu pod nos miseczkę z ryżem.
- Dzięki
– uśmiechnął się Kim, który zdążył się już trochę rozbudzić, dlatego też z
chęcią zajął się jedzeniem śniadania, zwłaszcza że poprzedniego wieczoru nie
zjadł nic na kolację.
Lider
też jadł swoją porcję, ale jakby z mniejszym apetytem, co mogło być spowodowane
zarówno wczesną porą jak i natrętnym spojrzeniem J’a, który przynajmniej od
kilkunastu minut ani na chwilę nie spuszczał z niego oka.
- Ej,
młody, nie patrz tak na niego, bo w ten sposób to nic nie zje – zwrócił mu w
końcu uwagę Hyunsoo, którego niepewna mina lidera zaczynała trochę bawić, ale z
drugiej strony chciał, żeby przyjaciel coś zjadł przed kolejnym męczącym dniem.
- Ale co
mu przeszkadza to, że się patrzę? – spytał obrażony Junki, ale posłusznie
odwrócił się od lidera i zajął się na chwilę swoim telefonem.
Klikał
na nim chwilę, gdy w którymś momencie bez ostrzeżenia po prostu zerwał się z
kanapy i szybkim krokiem wyszedł z salonu. Po chwili z głębi mieszkania dotarł
do nich jego głos, krzyczący do K’a.
- Hey,
Brother! Ty nie romansuj mi tu, tylko obaj chodźcie na śniadanie!
Po tym
słychać jeszcze było trzaśnięcie drzwi, prawdopodobnie tych do pokoju Hyunsoo i
Yoonsuka, a po chwili J był z powrotem.
- Serio
wstawił to zdjęcie? Pokaż – zaśmiał się Kim, a J w odpowiedzi tylko podał mu
swój telefon.
I
faktycznie, na koncie bliźniaków na twitterze widniała już piękna fotka
uśmiechniętego K’a przytulonego do śpiącego i nieświadomego niczego Yoonsuka.
„from K: he’s so cute while sleeping. Teraz aż żal mi go budzić… (“⌒∇⌒”)”
-
Faktycznie „so cute” – parsknął Hyunsoo, krztusząc się przy tym jedzeniem.
- Żyj,
hyung – J zerwał się, żeby poklepać kolegę po plecach.
-
Właśnie, Soo, nie umieraj jeszcze, nie zostawiaj mnie z nimi samego… - dodał Shihyun
tonem coś pomiędzy żartem a krzykiem rozpaczy, na co Kim tylko zaczął się
śmiać, przez co rozkaszlał się jeszcze bardziej.
Gdy już
zaczął dochodzić do siebie, do salonu weszli w końcu K i Yoonsuk, którzy widząc
sytuację, spojrzeli na chłopaków pytająco.
- Patrz!
Widzisz, co narobiłeś? Hyunsoo-hyung umiera przez ciebie – naskoczył J na brata
nie do końca serio, na co poszkodowany znów zaczął śmiać, i dusić przy tym,
natomiast K chyba naprawdę się przestraszył, a przynajmniej tak wyglądał.
Yoonsuk w sumie w ogóle chyba nie zarejestrował, co się dzieje, było za
wcześnie.
-
Spokojnie, chyba jeszcze żyję – wydusił z siebie Kim, w miarę opanowując
zarówno atak kaszlu jak i śmiech. – Jedzmy… Szkoda, żeby się coś z tego
zmarnowało. W ogóle kto robił śniadanie? Bo jest naprawdę dobre…
- Ja! –
rozpromienił się K. – No i brat też, razem robiliśmy… A Kyungjung-hyunga
jeszcze nie ma? – dodał po chwili zdziwionym tonem.
- No,
dziwne, powinien już być – stwierdził J, zerkając na zegarek.
- Jeszcze
wcześnie przecież, o tej godzinie zwykle wstajemy, będzie za pół godziny pewnie
– stwierdził Shihyun, kończąc swój posiłek i odsuwając od siebie miskę.
Nim
jednak ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, w powietrzu rozbrzmiał dźwięk
dzwonka, na który K szybko zerwał się, by otworzyć, chociaż doskonale
wiedzieli, że menedżer ma klucz i mógłby po prostu wejść do mieszkania, a tylko
z grzeczności zawsze mimo wszystko dzwonił. Po chwili maknae wrócił do salonu w
towarzystwie Kyungjunga oraz kogoś jeszcze, kogo widzieli pierwszy raz w życiu.
Był to chłopak, na oko starszy od nich, ale nie potrafili określić jak dużo,
przy tym dość przystojny i wyglądał też na pewnego siebie. Nie podobało im się
to.
- A ty
to kto? – spytał J podejrzliwie, nawet nie przywitawszy się wcześniej. – Już
mówiliśmy, że nie chcemy nowego członka.
- Ta,
słyszałem – roześmiał się nieznajomy. – Ale spokojnie, kompletnie nie umiem
śpiewać, tańczyć tym bardziej, a z planu filmowego wywaliliby mnie po jednej
kwestii. Ale niestety nie zmienia to faktu, że od przyszłego tygodnia będziecie
mnie widywać codziennie. Najwyraźniej dyrekcja stwierdziła, że już jesteście za
popularni na to, by mieć tylko jednego menedżera.
- Czyli
że.. życzenie hyunga się spełniło! – dedukował głośno K.
- Na to
wygląda – przyznał mu rację Kyungjung. – Poznajcie, to Kim Junghoon, od
przyszłego tygodnia będzie się wami zajmował razem ze mną.
- Od
przyszłego tygodnia? – zaciekawił się J.
- Muszę
jeszcze dokończyć parę rzeczy w związku z poprzednią robotą. – wyjaśnił nowy. -
Dzisiaj przyszedłem się przedstawić. Miło was poznać, chłopaki. Mam nadzieję,
że będzie się nam dobrze razem pracowało – uśmiechnął się, a członkowie Serpenti
zgodnie odwzajemnili uśmiech. Było w nim coś, co budziło ich sympatię.
- Dobra,
skoro już wszyscy się znają, to plan na dziś jest taki: rano macie ćwiczenia z
tańca, bo wczoraj schrzaniliście i powiedziano mi, że nie wypuszczą was sali,
jak nie pokażecie dzisiaj na co was stać, więc mam nadzieję, że się
ogarnęliście. Potem Hyunsoo jedzie na sesję zdjęciową…
- Czemu
tylko ja? – przerwał mu Kim, niekoniecznie zachwycony z tego powodu.
- Bo
ciebie chcieli, jakiś problem?
-
Żadnego…
- To
dobrze. Więc dalej… - kontynuował menedżer – W tym czasie Shihyun będzie miał
czas na dokończenie piosenki na galę, masz ją oddać do piątku, więc lepiej nie
zmarnuj tych kilku godzin. A bliźniaki mają spotkanie z Xavierem w kwestii
części rapowej nowej piosenki. A Yoonsuk… - zawiesił się na chwilę.
– Ty
pojedziesz ze mną na zakupy, wygląda na to, że te diabły wykorzystały wszystko,
co mieliście w lodówce na to śniadanie, którego swoją drogą chętnie spróbuję –
zakończył swój monolog, siadając na kanapie i trochę spychając z niej przy tym
J’a.
- Też
siadaj, starczy dla wszystkich – rzucił Hyunsoo w stronę Junghoona, który dalej
stał przy drzwiach.
-
Właśnie, siadaj, człowiek musi się najeść przed pracą – dodał Kyungjung, po
czym nagle jakby sobie o czymś przypomniał. – A ty… albo ty – wycelował palcem
najpierw w jednego, a potem w drugiego bliźniaka. – Zresztą nieważne, innych
też się to tyczy. Niech wam nigdy więcej nie przyjdzie do głowy, żeby dzwonić
do mnie po północy, jeśli nie jest to sprawa życia i śmierci. Jasne?
- Tak, hyung
– przytaknęli chłopcy zgodnym chórkiem, po czym wszyscy zabrali się za
kończenie śniadania, a J po tym, jak przyniósł dodatkową miskę ryżu dla
Junghoona, sam wrócił do kuchni i zaczął zmywać naczynia. Zapowiadał się
męczący dzień, jak zwykle. Ale przynajmniej udało mu się załatwić to, co
chciał.
***
Po wczorajszym kazaniu
członkowie Serpenti faktycznie wzięli się w garść i tym razem zatańczyli układ
do nowej piosenki prawie idealnie. Chociaż wciąż jeszcze brakowało im
stuprocentowej synchronizacji, to i tak byli na dobrej drodze, żaden nie mylił
dzisiaj kroków, bez wahania zamieniali się miejscami i ogólnie bardzo dobrze im
szło. Jakby chcieli nadrobić za dwa dni od razu. Ich trener był pod wrażeniem,
ale i tak przytrzymał ich przez cały przeznaczony na to czas, każąc w
nieskończoność powtarzać nie tylko nowy, ale również stare układy, żeby
przypadkiem nie zapomnieli nawet jednego ruchu. Po trzech godzinach treningu
wszyscy dosłownie padali z nóg, a czekał ich jeszcze cały dzień innych
obowiązków, o czym przypomniał im menedżer, zgarniając od razu do samochodu Hyunsoo
i Yoonsuka. A gdy tylko tamci zniknęli im z oczu bliźniacy również szybko
ruszyli w stronę studia, w którym zwykle urzędował Xander i w którym też miał
na nich czekać. Natomiast Shihyun pozostawiony sam sobie od razu skierował
swoje kroki w stronę schodów na dach. Wiedział, że musi dokończyć dziś
komponować piosenkę, bo nie wiadomo kiedy znów bliźniacy załatwią mu trochę
czasu. Bo był pewien, że to ich zasługa, że go dostał. Tylko nie wiedział, czy
zrobili to dlatego, że go lubią, czy raczej dlatego, że nie lubią Ace’a, ale
wolał się nad tym nie zastanawiać. Zwłaszcza że w którymś momencie zorientował
się, że prawie biegnie, przeskakując po dwa schodki naraz, mimo że jeszcze
chwilę wcześniej myślał, że zaraz umrze ze zmęczenia. Nie wiedział, czemu się
tak śpieszy, fortepian mu nie ucieknie, chyba.
I faktycznie, nie uciekł. Stał
tam, gdzie zawsze, po środku opuszczonej sali, tym razem naprawdę pustej. Ani
śladu tajemniczej dziewczyny, ani nikogo innego. I dopiero gdy przemknęło mu
przez głowę to pełne zawodu „Nie ma jej”, dotarło do niego, dlaczego tak się
śpieszył. Chciał ją zobaczyć. Z ciekawości, chciał zobaczyć jej twarz,
zobaczyć, kto jeszcze uciekał do tego miejsca, którego wszyscy raczej unikali.
Ale wyglądało na to, że jednak nikt. A przynajmniej nie dzisiaj. Tylko on. W
sumie dobrze, nie potrzebował towarzystwa, gdy komponował. Raczej wręcz
przeciwnie.
Chłopak usiadł przy
fortepianie i dla rozruszania palców zagrał pierwszą lepszą melodię, która
przyszła mu do głowy. Akurat było to „My prayer”, ulubiona piosenka jego
młodszej siostry, którą często kazała mu dla siebie grać. Odkąd wyprowadził się
z domu, dawno tego nie robił, więc stwierdził, że dobrze by było ją sobie
przypomnieć. Gdy skończył, wyciągnął z torby nuty piosenki, którą zaczął
tworzyć ostatnio po trochu z pamięci, po trochu z tych nut zagrał pierwszą
dłuższy fragment, jednocześnie w myślach szukając odpowiednich słów, które
pasowałyby do melodii. Zagrał parę razy to samo, praktycznie nie przestając ani
na chwilę, przy którymś powtórzeniu zaczął cicho nucić tekst, który prze cały
ten czas układał mu się w głowie.
„Spotkałem Cię tylko raz.
A nawet nie, to nie było spotkanie
Widziałem Cię tylko raz
Twą sylwetkę, nie Twą twarz
Bezimienna, kim jesteś, czy istniejesz gdzieś?
Bezimienna, może byłaś tylko snem?
Bezimienna, spójrz na mnie chociaż raz
Chcę ujrzeć w Twoich oczach blask…”
Zagrał melodię jeszcze raz, jednak na razie nie miał pomysłu na tekst drugiej zwrotki, cieszył się, że udało mu się stworzyć chociaż tyle. Przerwał na chwilę i sięgnął po ołówek, by zapisać to, co wymyślił, zanim mu ucieknie. Gdy jednak tylko ostatni dźwięk skończył rozbrzmiewać w powietrzu, zastąpił go odgłos dłoni uderzającej o drugą dłoń.
Odwrócił się, szybko, bez
zastanowienia, by zobaczyć dziewczynę opierającą się o framugę drzwi i z lekkim
uśmiechem n ustach bijącą mu brawo. Nie miał wątpliwości co do tego, że była to
ta sama osoba, którą widział ostatnio. Wszędzie rozpoznałby te długie kasztanowe
włosy, falą spływające na jej ramiona. I nawet strój chyba miała ten sam,
widocznie przeznaczony do ćwiczeń. Chciał coś powiedzieć, spytać, kim jest,
przedstawić się, spytać, co tu robi, cokolwiek. Ale nim zdążył zebra myśli,
dziewczyna odezwała się pierwsza
- To było naprawdę piękne –
powiedziała, uśmiechając się szerzej, miała śliczny łagodny, ciepły głos.
- Dziękuję – zdążył tylko
wydusić, bardziej odruchowo niż żeby wiedział, co właściwie mówi.
Na to dziewczyna posłała mu
tylko jeszcze jeden ciepły uśmiech, odwróciła się na pięcie i zniknęła za
drzwiami.
- Zaczekaj! – krzyknął, ale
nie posłuchała.
Zerwał się z miejsca
najszybciej, jak mógł i pobiegł za nią. Dobiegł do pierwszego skrzyżowania
korytarzy piętro niżej, ale nie udało mu się jej dogonić, a nie wiedział, gdzie
mogła skręcić, więc dalsza pogoń nie miała sensu. Zerknął na drzwi od windy,
nad którymi wyświetlały się coraz mniejsze cyfry, widocznie zjeżdżała na dół.
Nie złapie jej już, nieważne, czy poczeka na windę, czy zbiegnie schodami, nie ma
szans, to nie drama, tylko życie, tu nie uda mu się zagiąć czasoprzestrzeni.
Zresztą po co w ogóle chciał
to zrobić? Po co za nią gonił? Dlaczego chce wiedzieć, kim ona jest? Zakochał
się? Nie, niemożliwe, nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale
spodobała mu się, to na pewno. Była śliczna, właściwie powiedziałby wręcz, że
piękna. Miała delikatną, dziewczęcą urodę i ciepły uśmiech. I była intrygująca,
tak cholernie intrygująca. Wiedział, po prostu wiedział, że będzie o niej
myślał, dopóki nie dowie się o niej czegoś więcej. Była zagadką, którą chciał
rozwiązać, swego rodzaju wyzwaniem. Nie wiedział, co potem, co będzie czuł, gdy
dziewczyna nie będzie już dla niego tajemnicą, miał nadzieję, że nic, że straci
zainteresowanie, idol nie powinien się zakochiwać, zwłaszcza nie zaraz po
debiucie. Ale to się okaże, gdy już pozna ją lepiej. Nie dzisiaj, może jutro,
może za tydzień, może za pół roku, kiedyś na pewno, nie było limitu czasowego.
W przeciwieństwie do piosenki,
którą musiał skończyć do piątku, i pewnie jeszcze nagrać jakieś demo czy coś.
Prezes nie skonkretyzował, w jakiej formie mają mu zaprezentować te utwory, a
taka wydała się najsensowniejsza. Ale zanim pójdzie prosić musiał dokończyć
kompozycję. Z tą myślą wrócił na swoje miejsce przy starym pianinie i znów
położył palce na klawiszach. Zagrał jeszcze raz kawałek, który miał gotowy
wcześniej, po czym bez zastanowienia kontynuował, zachowując główną linię
melodyczną, ale dodając do niej trochę wariacji i nieco przyśpieszając tempa.
Gdy zaczął śpiewać, w jego głosie słychać było tęsknotę, niecierpliwość,
irytację i… kompletną fascynację, której zawsze brakowało w jego piosenkach.
„Dziś widziałem Cię drugi raz
Uśmiechnęłaś się, nadzieję dałaś, by zaraz zniknąć…”
***
Bliźniacy zjawili się w studio
Xandera z radosnym pozdrowieniem na ustach, a producent odwzajemnił im się tym
samym. Wiedzieli, że ich lubił, to on skomponował i wyprodukował „Poison” i
naprawdę dobrze im się z nim pracowało zarówno przy samych nagraniach wokali,
jak i przy tworzeniu tekstu rapowego do piosenki. Xander był dość młodym
producentem, miał może ze 25-26 lat, chyba nie więcej. Dostał się do agencji,
przechodząc przez standardowe przesłuchania i nawet przez rok czy dwa był
zwykłym trainee, ale w którymś momencie okazało się, że lepszy z niego
kompozytor/producent niż idol, co CEO postanowił wykorzystać. I dobrze, bo
korzystała na tym cała agencja, Xander tworzył prawdziwe majstersztyki i
naprawdę lubił swoją pracę. A idole lubili jego. Ponieważ producent twierdził,
że raperzy sami najlepiej czują, co chcą przekazać słuchaczowi, nigdy nie pisał
im tekstów, a tylko zostawiał w piosenkach miejsce, w którym ten rap powinien
być i dawał im samym wymyślić sobie co i jak chcą w tym miejscu zarapować.
Dzięki temu też bracia Choi znali piosenki wcześniej niż reszta Serpenti,
oczywiście o ile było w nich miejsce na rap i o ile tworzył je Xander, tak jak
tym razem.
- Hello, hyung! – przywitał
się K wesoło. – Słyszeliśmy, że coś dla nas masz.
- Dobrze słyszeliście,
siadajcie – uśmiechnął się Xander, wskazując dłonią na kanapę pod ścianą, przed
którą stał mały stolik, a na nim leżały dwie kartki z tekstem piosenki.
Utworek był zatytułowany
„Angel” i miał naprawdę piękną, co chłopcy zgodnie stwierdzili po odsłuchaniu
go w wykonaniu kompozytora, melodię oraz wzruszający tekst.
- Jak dla mnie to idealne na
piosenkę tytułową nowego singla – stwierdził J, jeszcze raz ogarniając wzrokiem
tekst, gdy muzyka już umilkła.
- Przecież macie już piosenkę
tytułową – zauważył Xander, odkładając gitarę i siadając z laptopem obok nich.
– Chyba coś szybszego i bardziej chwytliwego.
- Niby tak, ale myślę, że to
byłoby lepsze – upierał się Junki. - „Poison” było szybkie, przydałoby się coś
nastrojowego dla odmiany, to by było idealne.
- Też tak myślę – przytaknął bratu
K. – Pogadamy z Kyungjung-hyungiem, na pewno załatwi zmianę. Zwłaszcza że na
występach promocyjnych i tak byśmy śpiewali oba kawałki, tak mi się wydaje –
wzruszył ramionami.
- I za to was lubię, zawsze
mnie chwalicie – roześmiał się kompozytor, ale po chwilę spoważniał. – Ale nie
po to tutaj przyszliście, macie robotę do wykonania.
- Jasne, wiemy – przytaknął J,
po czym na chwilę zamyślił się nad tekstem. – Ta piosenka jest o rozstaniu,
prawda? O rozstaniu wbrew woli obu stron. Właściwie… czy to jest o śmierci, czy
ona umarła? – chłopak spojrzał pytająco na Xandera, jednak nawet gdyby tamten
nie skinął głową, ze smutku w jego oczach można było wyczytać odpowiedź. I że
ta historia była prawdziwa.
Nie zapytał, kim dla
producenta była dziewczyna, o której pisał. To nie było teraz ważne. Ale fakt,
że ona naprawdę istniała, sprawiał, że tym bardziej chciał, by ten utwór był
tym najważniejszym. Niech ludzie poznają tę historię. Była naprawdę cudowna,
choć smutna.
- Była jak anioł, niewinna,
pełna światła – odczytywał J dalej, spomiędzy wierszy w tekście. – Odchodząc,
nic nie zabrała. Zostawiła wiarę w ludzi i w lepsze jutro. Nie udało mu się jej
zatrzymać, nie miał prawa sprzeciwiać się woli Bożej, mimo to próbował, do
samego końca udawali, że będą razem wiecznie. A ona odeszła z uśmiechem, do
ostatniej sekundy ściskając jego rękę…
Tego wszystkiego tam nie było.
Trochę czytał, trochę po prostu wyobrażał sobie tę sytuację. W tej piosence był
smutek, wiadomo, dużo smutku Ale nie było żalu ani gniewu, żadnych więcej
negatywnych emocji. Za to dużo światła, nadziei, wiary… Już właściwie wiedział,
jakie powinny być brakujące słowa. Nabrał więc powietrza i zaczął rapować.
„Byłaś jak biała lilia, piękna i niewinna
U Twoich ramion skrzydła, chciałem
Spytać, czemu zeszłaś do tego świata grzechu
Chciałem Cię chronić, chciałem
Widzieć twój uśmiech co dzień rano
Czułem, już niedługo Bóg wezwie Cię do siebie
Lecz udawałem, że nie wiem”
Rapując, zamknął oczy,
wczuwając się w to, o czym miał śpiewać. Widział to, czuł to, całym sobą. Gdy
kończył, uchylił powieki i spojrzał na Xandera w oczekiwaniu na opinię.
- Czujesz to – powiedział
kompozytor z uznaniem. – Podoba mi się, naprawdę mi się podoba – dodał,
dopisując nowe wersy do tekstu, żeby nie zapomnieć.
- Nieźle, nie wiedziałam, że
maknae Serpenti są tacy utalentowani – z okolic drzwi dobiegł do nich nagle
dziewczęcy głos, należący do kogoś, kogo żaden z bliźniaków się nie spodziewał
– Park Taehee.
- Dzięki – odpowiedział krótko
J, bo po prostu tak wypadało. Naprawdę to zirytowało go to, że go słuchała. –
Co tu robisz, Taehee-sshi? Słyszałem, że pomagasz Ace’owi w przygotowaniach do
pojedynku… - zawiesił głos w oczekiwaniu na reakcję.
Dziewczyna wyglądała na
zaskoczoną tym niespodziewanym atakiem. Bo bez wątpienia był to atak, nawet
jeśli wyprowadzony dość przyjacielskim tonem. Chyba nie wiedziała, co
odpowiedzieć, więc na kilka chwil tylko przygryzła dolną wargę, nie spuszczając
wzroku z Junkiego.
- Pojedynek? Jaki pojedynek?
Czemu ja o niczym nie wiem? – zainteresował się Xander. W oczekiwaniu na
odpowiedź patrzył na zmianę to na bliźniaków, to na Taehee.
- Ja też nic nie wiem – K
podniósł ręce w obronnym geście. – Jaki pojedynek, brother?
- Po co przyszłaś,
Taehee-sshi? – powtórzył J pytanie, ignorując pytania Xandera i Minkiego. –
Jesteśmy zajęci. Przeszkadzasz.
- Przyszłam po nagrania wokali
KT, masz je? – zwróciła się do producenta, starając się ignorować bliźniaków.
- A, tak, masz tam czarnego
pendrive’a na półce przy drzwiach, wszystko jest na nim – odpowiedział
mężczyzna, wskazując palcem na miejsce, o którym mówił.
- Dzięki – rzuciła, biorąc do
ręki przedmiot, po czym schowała go do kieszeni. – I powodzenia – dodała,
uśmiechając się promiennie, a po chwili już jej nie było.
Bliźniakom zdawało się, że
przy jej wyjściu drzwi trzasnęły odrobinę za głośno.